Mam szczęście do pracy...jako ofiara losu.

1. Wczoraj (środa) lekarce schodzącej z dyżuru w pogotowiu, która dojeżdża 30 km powiedziałem, że dalej będę w przychodni od 7.00, a ona zrozumiała, że będę w pogotowiu i zwolniła swojego zmiennika…

    Kolega Kurd lek. Ayoub Sayed przybył na poranny dyżur, który opuścił wskazując, że ja będę go zabezpieczał. Od personelu i dyrektorki dowiedziałem się, że miał mój podpis (dodatkowe kłamstwo).

    Zasada jest kardynalna; przy zamianie dyżuru lub oddaniu każdy potwierdza to podpisem (na grafiku wiszącym w dyspozytorni pogotowia). To już drugi taki dyżur, którym obdarował mnie kolega rano (7.30-15.00). Uciekałem przed nim, gdy prosił o jakąkolwiek zamianę.

    W tym czasie trafił się wypadek i musiałem jechać, bo „mam dyżur”.  Opóźnienie, przekleństwa dyspozytorki, ponaglenia straży i policji, karetka z kierowcą i sanitariuszem stała pod przychodnią. „Boże mój”! Taka spotkała mnie nagroda za pomoc koleżance...

   Nie było żadnej mojej winy, ale Pan Jezus dał mi Swoje cierpienie, bo znalezieniem się na ulicach Jerozolimy wśród krzyków i wyzwisk w moim kierunku z nienawiścią tłumu...nawet moich pacjentów. Dodatkowo, po powrocie spotkało mnie niezadowolenie czekających chorych, a wg wywieszki na drzwiach jeszcze nie pracowałem (10.15)!

   Na miejscu były dwie ciężko ranne siostry (jedna umrze w karetce „R”). W szpitalu popłakałem się i uciekłem od ich matki, która jeszcze nie wiedziała, że jedna córka nie żyje. Nie było ich winy, ponieważ samochód na skrzyżowaniu wymusił pierwszeństwo.

   Następstwem nieodpowiedzialnego działania kolegi lekarza była niechęć personelu do mnie oraz strata, bo otrzymałem mało dyżurów w lutym i marcu. Napisałem pismo do dyrekcji w tej sprawie: „Jeżeli zawiniłem proszę o ukaranie jawne z zawiadomieniem. Tego wymaga nasza etyka zawodowa i zwykła sprawiedliwość”…

2. Dzisiaj (czwartek) czeka mnie drugi ciężki dzień, ponieważ za moją zgodą (przymuszony „prośbą” kierownictwa) zgodziłem się na pracę „na dwa fronty” (dyżur w pogotowiu i przyjęcia w przychodni). Jest to sytuacja bardzo niebezpieczna, bo w nieszczęściu nie mógłbym usprawiedliwić się...

     Poprosiłem Pana Jezusa o pomoc:

- wcześniej zjadłem śniadanie, zabrałem prowiant i po Mszy św. znalazłem się o 7.00 w przychodni.

- do gabinetu w przychodni wziąłem radiotelefon z pogotowia

- załatwiłem wszystkich chorych, był tylko jeden bliski wyjazd...

   Kierowniczka była zadowolona, otrzymałem podwyżkę, a dodatkowo żona w szmateksie (byłem tam w śnie) kupiła mi piękną piżamę, dwie koszule nocne i spodnie do przychodni...wszystko za 20 zł! W nocy był spokój, nawet na czas dokonałem toalety ciała i już byłem gotowy do dalszej pracy.

3.  Jutro dalej będę miał passę do pracy... 

    W piątki pracuję w przychodni bez wytchnienia od 7.00 – 18.00 (dalej pościmy z żoną w intencji pokoju na świecie). Przybędzie dużo pacjentów, a na szczycie nawału będą „szarpali” mnie z pogotowia (jeden budynek), bo dwa zespoły były na wyjazdach:

- do babci ze złamaniem ręki

- zasłabnięcia

- oraz alkoholika z zapaleniem trzustki...

   Tak z pomocą Pana Jezusa przetrwałem trzy dni, które mogły skończyć się tragedią dla mnie (w tym linczem w miejscu wypadku). Dzisiaj, gdy to przepisuję i edytuję (17.03.2021) muszę walczyć z czerwoną mafią samorządową...o odzyskanie prawa wykonywania zawodu lekarza.

                                                                                                                             APeeL