Wzrok padł na książkę prof. Mieczysława Gogacza, która otworzyła się na rozdziale „Świeccy w Kościele", gdzie słowa o tych, którzy „ukazują Boga innym /../”. To jest pełnienie kapłaństwa wspólnego.

   Podczas przyjęć pacjentów rozmawiałem z 12-letnim chłopcem pozostawionym przez rodziców (rozwód). Cierpi z tego powodu, a ja proszę go, aby wołał do Matki Bożej, przyjmował różne wyrzeczenia i prosił, bo wszystko jest w ręku Boga.

    Lewica dba o mnie (rewaloryzacja), ale wzmocnienie powinny otrzymać rodziny, którym brak środków do życie. Nagle ujrzałem  odpowiedzialność parlamentarzystów za których planuję modlitwy. „Panie Jezu! przyjmij ich grzechy, daj im Światło, otwórz ich serca".

    W pokoju lekarza dyżurnego padłem na kolana i wołałem „za grzechy ich dusz", a serce zalewała wszechogarniająca miłość Pana Jezusa. „Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, obdarz nas pokojem...obdarz nas pokojem...pokojem". Do pięknej melodii pasują słowa: „Jezus jest. Jezus jest”. Pan każdego dnia daje różne dary i próby. Nawet przez 1000 lat nie nudziłbym się z Bogiem Ojcem!

    Z kojącego snu zerwano do młodego mężczyzny z bólem głowy. Transportuję go do szpitala z podejrzeniem wylewu podpajęczynówkowego, a po drodze wołam za sanitariusza, który zginął tragicznie: „Panie Jezu, Ty mi nie odmówisz! zanurz jego grzechy w Swoich Ranach. To był dobry człowiek. Proszę Jezu".

    Teraz badam dziewczynkę, a matka wspomina, że wiozłem ją do porodu! To był daleki transport i „malutka nasłuchała się pieśni przed urodzeniem”! Płynie piękna melodia. Pojawiła się bliskość Matki z Medziugorje oraz Czarnej Madonny.

    W wiejskiej chatce trafiłem na pięknie oprawiony obraz Jezusa Miłosiernego. Pędzimy z dziadkiem do szpitala, a pod koła karetki wpadł zając i zginął na miejscu. Gdzie trafiłbym po śmierci kilka lat temu? Czy nie należało mi się piekło? Nagle ujrzałem nasze zesłanie, gdzie większość ginie, bo nie przejdą „selekcji” (piekło, czyściec, niebo). Podczas powrotu z tego transportu mówię o zawierzeniu Bogu i ufności aż do śmierci.  

     Jeszcze  różaniec Pana  Jezusa: „Panie Jezu! Spraw, abym wypełnił wolę Boga Ojca. Poprowadź w świeckiej świętości na szczyt piramidy. Spraw, abym służył Ci jako świecki kapłan. Jezu mój! obmyj mnie w Swoim Miłosierdziu".

    "Panie! Obmyj też wszystkich kapłanów, którzy zaistnieli w moim życiu od chrztu poprzez bierzmowanie aż do sakramentu ślubu. Wspomóż duszę tego kapłana, który porzucił później sutannę. Panie Jezu! on odszedł od Ciebie, ale spraw, by w końcu życia prosił o zmiłowanie. Proszę o miłosierdzie dla niego. Proszę Jezu...proszę”! Wołam tak prawie omdlały.

    Pan sprawił, że w ręku znalazła się polemika z prof. Józefem Boguszem: „Lekarz i kapłan wobec ciężko chorego” („Przegląd Lekarski” 1987r  44 nr 11) do którego pisałem w 1989 roku (zmarł w tym roku).

                                             Panie Profesorze!

     W Egipcie lekarz był kapłanem i odwrotnie. Człowiek to ciało i dusza; choroby tych dwóch części przenikają się, a nawet wywołują różne zaburzenia. Człowiek chory psychicznie ma niesprawny centralny układ nerwowy, a opętany ma chorą duszę.

    Zranienie duszy może powodować różne zaburzenia ciała fizycznego, a ciężkie uszkodzenie ciała sprawić wrogość do Boga. Człowiek wierzący nie boi się cierpień oraz śmierci (przejście do życia), ale lęk przed nią dotyczy każdego. Bóg tak to uczynił, aby nie popełniano samobójstw. Dzisiaj ten strach pokonano komfortową eutanazją.

Pan Profesor pisze o śmierci nagłej, która dotyczy „wybrańców losu”. To błąd, bo śmierć nagła jest wielkim nieszczęściem dla duszy...szczególnie u niewierzącego w Boga.

   Człowiek wierzący nigdy nie jest samotny, bo zawsze jest przy nim Pan Jezus. Tą obecność szczególnie odczuje w godzinie ostatniej.

Czy istnieje sens przedłużania życia u beznadziejnie chorych (”nawet o jeden dzień”)?

    Ten jeden dzień może sprawić powrót do Boga! W tej bowiem fazie odbywa się ostateczny bój o duszę ludzką. Większość lekarzy („szkiełko mędrca i oko”) nie może pomóc w tej walce. Stąd wraca problem lekarza-kapłana i mam wątpliwości czy Pan Profesor sobie poradzi.

   Każdy katolik jest uczestnikiem kapłaństwa Pana Jezusa i ma obowiązek głoszenia Ewangelii („napieraj w porę i nie w porę”)

   Właśnie odmawiam „pokutę” zadaną na spowiedzi; „Głoszenie Królestwa Bożego i wzywanie do nawrócenia”.

    W kraju demokratycznym powinna istnieć formuła:  lekarz katolicki. Jest to bardzo ważne, ponieważ nikt nie przyjdzie wówczas po hormonalne środki antykoncepcyjne, skierowanie na „zabieg”. Ciężko chory  nie będzie dziwił się pokierowaniem ku Bogu, MB Dobrego Zdrowia, do św. Łukasza, na Msze święte. W moim odczuciu jestem takim „lekarzem-kapłanem”.

    Wówczas dziękowałem za ten niezwykły dzień, a dzisiaj czynie to samo, bo Pan pomógł w opracowaniu. Przypomniała się poranna prośba o błogosławieństwo Boga.

                                                                                        APEL