Dyżur w pogotowiu. Tuż po północy wypadł daleki wyjazd do chorego z dusznością, którego znałem, ponieważ wcześniej był moim pacjentem. To także miejscowość rodzinna kierowcy, jego ojczyzna. Nawet powiedziałem mu, że: „Ojczyzna, gdzie matka na czole znak krzyża czyniła".

    Pacjent miał śmiertelną duszność jako wynik przewlekłej choroby obturacyjnej płuc (efekt palenia tytoniu). Choroba trwa latami i powoduje niewydolność oddechową (cztery okresy) z zaostrzeniami.

    Wszystko zaczyna się niewinnym kaszlem, postępuje rozedma płuc, czasami dołączają się infekcje. Tłumacząc prosto: tlen nie przechodzi przez płuca do krwi i dusisz się. Cóż ja biedny mogę uczynić, gdy potrzebne są nowe płuca?

   Podałem zastrzyki dożylne oraz tlen i pędziliśmy na sygnałach, bo pacjent traci przytomność, a właściwie umiera. Nie reagował na bodźce zewnętrzne, spocił się i zanieczyścił. Nawet chciałem z nim wrócić do domu, bo ludzie mają później kłopoty ze zwłokami. Przeważyło miłosierdzie, bo większość nie styka się ze śmiercią i jest dla nich szokiem.  

    W tym momencie bardzo żałowałem, że dałem się namówić na przyjęcie datku. Dwa razy mówiłem, że nie trzeba tego robić, ale tak wyszło w pośpiechu..."żebym się nim opiekował". Zrobili mi kłopot, bo dali dużą sumę i miałem wielką rozterkę w sumieniu.

    Dojechaliśmy do szpitala i tam pacjent umarł. Zawiadomiłem rodzinę i modliłem się za tego dobrego człowieka, którego męka właśnie się skończyła! Poprosiłem Pana, który zna moje serce o rozwiązanie kłopotliwej dla mnie sytuacji, bo te pieniądze nigdy mi się nie należały!.

    W mojej obecności dwaj sanitariusze (po długich targach z rodziną) wynieśli innego zmarłego i każdy z nich otrzymał słuszną zapłatę. Nie było problemu z jakimś dzieleniem się moim datkiem.

    Zdenerwowany nie mogłem spać. W nocy po kartę zgonu przyjechała rodzina, ale mnie nie budzono mnie, ponieważ dokument  zostawiłem w dyspozytorni, aby nie czekali w razi mojej nieobecności.

    Pan pomógł rano, bo do przychodni przybyła żona zmarłego z dwoma synami, ponieważ sama wymagała mojej pomocy! Po zbadaniu i zapisaniu leków oddałem jej pieniądze i poprosiłem, aby na pamiątkę przyjęła mały obrazek Matki Boskiej.

    Zauważyłem, że to wszystko było ułożone przez Boga. Napłynęła radość i chęć do pracy...”Dziękuję Ci Panie”!

                                                                                                                   APeeL